piątek, 6 września 2013

Ulcinij ... czyli jak dobrze że my tu tylko na chwilkę

Mieszkaliśmy na polu niedaleko miasta o nazwie zbliżonej do Ulcinij (co znak drogowy to inna pisownia). Jednego popołudnia rozlało się i waliło piorunami, więc wieczorem, gdy już się uspokoiło zamiast iść na plażę postanowiliśmy pojechać do centrum tego miasteczka. Niestety, nie wzięliśmy mapy, nawigacja nie miała tego miasta...więc po objechaniu różnych zakamarków rozczarowani wróciliśmy do namiotów. Swoją drogą, po popołudniu pełnym wrażeń i deszczu, mimo burzy, zakopania auta na amen w piachu (ja), wykopywaniu go (Wojto) i wyciąganiu (Rafał), po poprawianiu konstrukcji namiotu, bo zaczynał przeciekać, obserwacji dachu, bo się przesączała woda i awarii lodówki, noc była całkiem przyjemna. Bohaterski Wojto, mimo męczącego dnia tryskał humorem, zaopiekował się mną i w przytulnym wnętrzu namiotu zastawionego różnymi schowanymi przed deszczem manelami graliśmy sobie przy świecach w karty, gadaliśmy, jak "za dawnych dobrych czasów" w Chorwacji. I tak romantycznie kapał deszcz o namiot...echhh...

W każdym razie, okazało się, że to miasteczko Ulcinij jednak ma ładne centrum, więc przy najbliższej okazji podjęliśmy drugą próbę znalezienia go. Centrum, choć faktycznie ładne okazało się być zatłoczone, pełne sklepów z chińskimi pamiątkami i długo tam nie zabawiliśmy.

grunt to czerpać przyjemność z miłości
centrum
 plaża typu "Kołobrzeg w lipcu" brrrr






 okropieńtwo. Wszscy zgodnie orzeklismy, że na takiej plaży byśmy nie wytrzymali nawet pół dnia
 prawie jak Braddżelina



 szkoda, że nie ma mnie na tym zdjęciu. No, ale jakbym była to nie byłoby tak ładnie zrobione ;-)
 w tym miejscu była cudna, błekitna woda, z rybkami, skałami i ...bez ludzi



Zapamiętałam z tej wyprawy:
- zrywanie plakatu dla mojej siostry (czyżby nowa tradycja? )
- znalezienie batonika Mars na chodniku :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz